Strona:PL Sofokles - Edyp Król.djvu/12

Ta strona została przepisana.

O! ileż razy, gdy niezbędne troski
Przyczepiały się do mego żywota,
Dźwięk twoich tonów i twój uśmiech boski
Świątyni pociech otwierał mi wrota,
Gdzie wnijść nie śmiałbym czcią wyższą przejęty
Bez twej zachęty.

A gdy z jędz która w nastawione sidła
Chciała mię mocą przynęcić zdradziecką,
Tyś mię pod swoje przytulała skrzydła
Jak ptaszka pisklę, jak anioł stróż dziecko.
Dziś gdy czas dni me w noc pogrąża ciemną,
Tyś znowu ze mną!

Cóż na to rzeknie twych wdzięków potwarca?
Czyż mnie lub tobie poczyta za zbrodnię,
Żeś pocieszała młodzieńca i starca?
Że mi brzmisz niosąc grobową pochodnię:
„Tędy od wiernych droga wydeptana
„Wiedzie do Pana“?

Pójdę nią — pójdę i prosto i śmiele;
W duchu tym dni mych dokonam osnowę;
Wielem zniósł — przemógł — wycierpiałem wiele —
A w ciężkim trudzie skołataną głowę,
Ufając szczerze w miłosierdzie boże,
Spokojnie złożę.[1]


10 Grudnia 1856.




  1. Wiersz ten był drukowany lecz nie za życia autora. P. W.