Ciebie to wdzięczne miasto zbawcą swoim zowie.
Gdzieżby pamięć twych przewag śród nas pozostała,
Gdyby wprzód ocalonych dziś nas śmierć spotkała?
Utwierdź własne twe dzieło i w nowej potrzebie
Stań się znowu podobnym do samego siebie.
Wszak władza, jeźli ją chcesz zadzierżyć nad nami,
Milsza wśród ludnych murów, niźli nad pustkami.
Pustynią są gród, okręt, z ludności wyzute.
Biedne dzieci, wiem o co podnosicie ręce:
Cale miasto chorobą niszczeje zatrute.
Lecz nikt wyższej odemnie nie ulega męce.
Każdy z was własną biedą cierpi obolały,
Obcy żal jest mu obcym: lecz moje cierpienia
Są za siebie i za was i za gród ten cały.
Aniście mię z twardego zbudzili uśpienia;
Bo już cierpiąc z powodu waszych klęsk i trwogi
W różnych myślach, na różne zwracałem się drogi.
Wreszcie użyłem środka, co mi zdał się pewny.
Oto syn Menoceja, Kreon, nasz pokrewny,
Poszedł zbadać Pytyą do Feba kościoła,
Jaki czyn albo słowo ocalić was zdoła.
Lecz od jego odjazdu, licząc dni i chwile,
Nie wiem czemu nie wraca. Miał on czasu tyle.
By rzecz sprawić. Lecz gdy się skończy jego droga,
Przysięgam, że natychmiast spełnię wolę boga.
Dobrze mówisz, bo już mię znak dany od rzeszy
Ostrzega, że król Kreon prosto do nas spieszy.
Spieszy wesół: O Febie, niech wyrok szczęśliwy
Przez ciebie koniec naszym boleściom oznaczy!