Strona:PL Sofokles - Edyp Król.djvu/66

Ta strona została przepisana.
poseł. (2gi)

Sama sobie;
Żadnym swą rozpacz nie zdradziła krokiem —
A na śmierć własnem nie patrzałem okiem.
Lecz gdy ztąd wyszła, wpadła do łożnicy
W żalu i gniewnie rwąc na sobie włosy,
A drzwi zawarłszy w małżeńskiej świetlicy,
Laja strasznemi przyzywała głosy
I szereg dawnych przywiodła pamiątek:
Zkąd tego, co mu śmierć zadał, początek
I brzemię syna, co go czas wyświeci
Ojcem spłodzonych z własną matką dzieci,
Wreszcie szlochając to łoże przeklina,
W którem mąż z męża, dzieci poszły z syna.
Jak zgasła — nie wiem. Z jękiem Edyp wpada;
Przez cześć dla żalu nikt o nic nie bada,
Lecz gdy szaleje, gdy go boleść tłoczy,
Więc na nędznego zwróciliśmy oczy.
On błaga miecza, pyta rozżalony,
Kędy jest droga do żony — nie żony —
Do matki swojej i swych własnych dzieci. —
Jaki bóg prostą prowadził go drogą,
O tem zamilczę. On tam z wrzaskiem leci
drzwi podwójne roztrzaskuje nogą;
Wpadł do sypialni. Wtedyśmy struchleli
Trupa wiszącej Jokasty ujrzeli!
Wtem króla rozpacz ogarnia straszliwa,
Jęcząc nieżywą z silnych węzłów zrywa;
Padła na ziemię. Wtedy nastąpiły
Okropne czyny — bo zapinki złot
Z szat jej pozrywał i te z całej siły
Zatopił w oczach, grążąc się w ślepotę.
Niech mię, rzekł, wzrok mój od dziś dnia nie łechce,