W jakąż cie przepaść los grzebie!
Bodąjbyś nie znał sam siebie!
Niech tego dotknie cios srogi,
Co rzuconemu w lasów gęstwinie
Ocalił życie, rozpętał nogi —
Bo, gdyby trup mój zaległ pustynię,
Nie byłbym celem płaczu w tej dobie
Ni przyjaciołom, ni sobie. —
Niechaj zginie, niechaj zginie.
Wtedyby dłoń ma krwawym orężem
Ojcu śmierci nie zadała,
Ani byłbym wtedy mężem
Tej, która mi życie dała.
Dziś przez nieszczęść natłok rzadki,
Co wstręt srogi w ludziach nieci,
Syn bezbożnych, ojciec dzieci
Którem spłodził z własnej matki,
A nawet zbrodnie, o których nie śniłem,
Wszystkie spełniłem.
Czyn twój jest dla mnie wątpliwej istoty,
Bo śmierć w mych oczach lepsza od ślepoty.
Możem ze zbytnich przewinił zapędów;
Lecz już mi nie radź, ni wytykaj błędów.
Gdybym wszedł widząc między piekieł cienie,
Jakżebym ojca wytrzymał wejrzenie,