Nad jego losem raz ulitujcie się —
Niech was z nim styczność żadna nie przeraża,
Bo, co on znosi — nikt tego nie zniesie.
Gwoli próśb twoich spostrzegam Kreona;
Na niego sprawy przypadły zaradne,
Bo on sam został z władzców naszych grona.
Jakże go o to niestety! zagadnę
Jakież wynajdę do próśb mych powody
Ja, com mu stał się tak niesłusznym wprzódy?
Nie będzie głos mój szyderstwem zatruty,
Ni ci, Edypie, czynić chce wyrzuty.
Gdy wzgląd na ludzi jest niedostatecznym,
Uchylmyż czoła przed blaskiem słonecznym.
Kaźń zbyt ohydną dla ziemi i nieba,
Oto natychmiast ukryć nam potrzeba;
Niech go do domu odwiedzie pachole:
Krewni znieść muszą krewnego niedolę.
Gdy mię zawodzisz w powziętem mniemaniu,
Gdy ci mnie, zbrodnia, odwiedzić się chciało,
Chciej mię wysłuchać i na mojem zdaniu
Przestań w mej sprawie.
Czegóż chcesz? mów śmiało?
Byś mię ztąd wygnał, bym w mej samotności
Nie mógł mieć z nikim mowy i styczności. —
Jużbym to dotąd zdziałał bezwątpienia
Lecz czekać muszę na bogów skinienia.