Strona:PL Sofokles - Edyp Król.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Cóż powiem więcej? Ale zkąd te jęki?
To jest płacz córek moich przeraźliwy!
Też ja pociechę miałbym z twojej ręki
Zacny Kreonie!

kreon.

Zgadłeś nieszczęśliwy.
I tak spełniłem twą wolę naglącą,
Boś tej pociechy zapragnął gorąco.

edyp.

Za tę przysługę, niech dni twych osnowie
Będą chętliwsi niżli mnie bogowie.
Gdzieżeście córki? przybliżcie tu kroku,
Brat ku wam ręce wyciąga w żałości;
Ależ te ręce w srogiej zaciekłości
Ojca waszego pozbawiły wzroku.
On wam bez wiedzy dał dziatek imiona,
Wyszłym z jednego jak i ojciec łona.
Płacze nad wami choć widzieć nie mogę.
Jak srogą życia między ludźmi drogę
Odbyć musicie! Jakie zgromadzenia.
Lub święta przyjdą — byście z nich do domu
Nie powracały — bez upokorzenia!
Pomniąc na ród wasz i wasze rodzice,
Kogóż wasz związek nie nabawi sromu,
Gdy dojrzejecie na oblubienice?
Czegóż z nędz braknie? Ojciec wasz żywota
Ojca pozbawił — a mąż jego żony
Z tej was miał dziećmi — z której był zrodzony
I te sprosności każdy wam wymiotą!
Któż was w dom weźmie? Kto na całym świecie
Wejść z wami zechce w ohydy plemienne?
Tak, wytykane — wzgardzone — bezżenne,
Do kresu życia błąkać się będziecie.