Gdy już rodziców straciły na wieki,
Twojej Kreonie ojcowskiej opieki
Niech odtąd będą aż do zgonu pewne;
Nie ścierp, by przeszły na żebraczki krewne,
By pozostały wiecznie bezżennemi,
By świat je wzgardził i pomiatał niemi.
Miej wzgląd i litość na ich wiek i mękę
I w zakład wiary podaj mi twą rękę.
Wy zaś, o córki, gdybyście zdołały
To pojąć, czego wiek wasz niedojrzały
Broni — nie jedną dałbym wam przestrogę;
Lecz jakikolwiek zakątek tej ziemi
Przyjmie was — tego życzyć chce i mogę,
Byście od ojca były szczęśliwszemi.
Żal cię zbyt dręczy — wnijdź więc w dom — już dosyć.
Słuchać mi trzeba, choć boleśnie znosić.
Co jest na czasie, to tylko stosowne.
Wiesz-li warunki zejścia nieodzowne?
Słucham.
Chce byś mię precz ztąd wyprowadził,
Skoro — daleko — i byś mię tam zgładził.
To zdane bogom, nie sądowi memu.
Któż obmierzliwszym bogom jest odemnie?
Więc co chcesz — zyskasz.