Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/261

Ta strona została przepisana.

       810 Runął on na wznak ze środka siedzenia. —
Tnę potem drugich; a jeśli obcego
Łączyło jakie z Laiosem krewieństwo,
To któż nędzniejszym byłby od zabójcy,
Któż w większej bogów pogardzie i nieba?
       815 Przecież go obcym, ni ziomkom nie wolno
Przyjąć pod dachem, ni uczcić przemową,
Lecz precz należy odtrącić. Nikt inny,
Lecz ja tę klątwę sam na się rzuciłem.
A ręką kalam ofiary dziś łoże,
       820 Co w krwi broczyła. — Czyż ja nie shańbiony?
Nie zbezczeszczony doszczętnie? Jeżeli
Tułać się przyjdzie, w tułaczce już moich,
Ani ojczyzny oglądać nie będę.
Inaczej matkę bo pojąć i zgładzić
       825 Ojca bym musiał, tego, co dał życie.
Ktoby w tem widział srogiego demona
Dopust, czyż domysł ten byłby fałszywym?
Niechbym nie zajrzał, o boże wy mocy,
Tego ja słońca i zginął bez wieści
       830 Z pośród śmiertelnych, nim takie nieszczęście
Ostrzem by w moją ugodziło głowę.

CHÓR.

Strasznem to panie, lecz póki ów świadek
Prawdy nie wyzna, trwaj jeszcze w nadziei.

EDYP.

Żyje też we mnie li tyle nadziei,
       835 By się owego doczekać pasterza.

JOKASTA.

Jakąż otuchę opierasz ty na nim?