Żywemu niegdyś znaczyli mogiłę,
1455
Bym przez tych zginął, co zgubić mnie chcieli.
Tyle wiem jednak, że ani choroba,
Ni co innego mnie zmoże, ni zwali.
Śmierć ja przeżyłem, by w grozie paść wielkiej.
Niech więc się moje spełnia przeznaczenie!
1460
A z dzieci moich — o chłopców Kreonie
Nie troszcz się zbytnie; są oni mężami
I nie zabraknie im życia zasobów.
Lecz o biedaczki, sieroce dziewczęta,
Które siadały tu ze mną pospołu,
1465
Z któremi, skoro wyciągły rączęta,
Każdą się strawą dzieliłem ze stołu,
O te się troskaj; pozwól je rękami
Objąć, rzewnemi opłakać je łzami.
Uczyń to, książę szlachetny!
1470
Zrób to! Bo gdy je przytulę, ukoję,
Choć ich nie dojrzę, czuć będę, że moje
Cóż to?
Czyż mnie słuch zwodzi, na bogi, czy słyszę
Głos moich pieszczot, jak kwilą, czyż Kreon
1475
Litośnie wezwał najdroższe me dzieci?
Czyż to nie złuda?
O nie! zrobiłem po twojej ja woli
Wiedząc, co serce twe zwykło radować.
Niech ci się szczęści i z łaski niebiosów
1480
Niechbyś tu lepszych, niż ja, zaznał losów.
O dziatki? gdzież wy? nie strońcie odemnie,
Niech was obejmę w miłosnym uścisku