Bo na to w domu już patrzą me oczy
A tamtem przyszłość się mroczy,
Więc cierpię, nadal się trwożę.
Niechby nad mojem ogniskiem powiały
Wiatry, gdzieś w dal mnie wyparły,
Abyśmy widząc, że Zeusa syn śmiały
Zgnębion, wnet z trwogi nie zmarły,
Bo mówią, że on nieszczęściem znękany
W progu już, dziw niesłychany.
Jak słowik dźwięczny, w żałosnem snać pieniu
Nad czemś ja blizkiem płakałam. W milczeniu
Toć idą! Jak go miłośnie wśród ciszy
Niosą, jak kroków ich nikt nie dosłyszy.
Biada, on sam się już w głos nie odzywa,
Czy zmarł, czy tylko spoczywa?
971—987
Biada mi!
Me serce, o ojcze, się żali,
Cóż cierpię, pocznę ja dalej?
Powstrzymaj synu twe skargi,
I nie jątrz ojca, co w bólu zgorzkniały,
Bo on żyje, choć omdlały;
Więc przygryź, zawrzyj twe wargi.
Jak mówisz starcze, więc żyje?
Nie budź go, kiedy on we śnie spoczywa
I nie rusz, nie płosz ty złego z łożyska,