Idę na okręt, ty synu Poiasa,
Bądźże mi zdrowym i żegnaj, a bóstwa
Niech cię, jak pragniesz, wyzwolą z choroby.
Więc naprzód! byśmy, gdy bóg nas wspomoże
465
Pomyślnym wiatrem, ruszyli na morze.
Już więc ruszacie?
Sposobność nas nagli,
Z blizka, nie zdala pilnować trza żagli.
Na ojca, matkę cię błagam, o synu,
I jeśli nadto co w domu ci drogiem,
470
Klnę się, nie zostaw mnie tak opuszczonym
I tak samotnym, z tą nędzą, wśród której
Mnie tu oglądasz, o której słyszałeś,
Lecz rzuć na pokład; wiem ja to zbyt dobrze,
Jak przykrym będzie wam taki ładunek,
475
A jednak zrób to, bo ludziom szlachetnym
Wstrętnem, co szpetne, co prawe, chwalebnem.
A ciebie, jeśli to zniechasz, rzecz shańbi,
Jeśli zaś sprawisz, przyczyni ci sławy,
Gdy ja żyw wstąpię w ojtejskie dzierżawy.
480
Nuże — trud cały ni dzionka nie schłonie —
Odważ się, rzuć mnie zabrawszy, gdzie zechcesz
Na spód lub przodek, lub tyły okrętu,
Gdziebym co najmniej uprzykrzał się ludziom.
Na Zeusa, boga proszących, o synu,
485
Błagam, usłuchaj; padnę na kolana
Choć ja kaleka i chromy; nie porzuć