Bo sen, nie sen, co chorych tłoczy,
Przebystre miewa oczy.
I myśl twą w dal, jak możesz, ślij,
Niech skrycie przyszłość bada,
A chyba wiesz, w mych słowach, czyj
Brzmi rozkaz i porada.
Gdybyś zaś skłonił do tego się woli,
Stłoczysz nawałę trudów i niedoli.
Dmie wicher, synu, wicher dmie,
A mąż bezwidny, bez pomocy
Zgrążony w twardym leży śnie
I w pętach nocy.
Nie władnie ręką, nie wzruszy już nogi,
Jakby gdzieś wstąpił w Hadesu rozłogi.
Więc bacz, czy trafnie ty mówisz. Ja synu
Radzę, byś jął się beztrwożnego czynu.
865
Lecz teraz cicho i bądźcie ostrożni,
Bo wzrok zatacza mąż i wznosi głowę.
Światło, co po śnie zabłysło, nadziejo,
Coś wbrew nadziei mi zeszła od obcych.
Bom ja, o synu, przenigdy nie marzył,
870
Że tak litośnie ty zniesiesz mą nędzę,
Zostając ze mną i chętny w usłudze.
Przecież Atrydzi znieść tego nie chcieli,
Ani wytrzymać, ci wodze sławetni.
Lecz ty — boś, synu, z szlachetnych szlachety —
875
Wszystko to z wielką podjąłeś ochotą,
Choć ci przykrzyły się jęki i wonie.