echem w tragedyi Sofoklesa[1]. Jak Erinye ścigające Orestesa zamieniły się w Atenach na bóstwa dobrotliwe — Eumenidy, tak i klątwą obciążony, gniewny Edyp, przyjęty w ziemi attyckiej, miał być zakładnikiem i dobrą wróżbą dla szczęsnej Aten przyszłości a grób jego świętą strażnicą, o którąby się rozbijały wrogie nieprzyjaciół zamachy. Błogosławieństwa z grobów płynące przyniosły tu poecie ciepłe natchnienia i poddały słowa wymowne.
Powstanie tej tragedyi oplotły później nadzwyczaj bujnie opowieści literackie, w których jest pewnie jakieś jądro autentycznej prawdy. Zbiegają się one w jednozgodnem twierdzeniu, że Edyp w Kolonie był utworem późnej poety sędziwości. Perypatetyk Satyros opowiadał prócz tego, że syn poety Iofon pozwał zestarzałego ojca przed sąd o nieprawidłowe rozporządzanie majątkiem i obłęd umysłowy, że jednak Sofokles, aby ten zarzut odeprzeć, odczytał Edypa kolonejskiego przed sędziami[2], którzy w uniesieniu nad tym utworem uznali rzekomo oskarżenie Iofona nieusprawiedliwionem. Wreszcie doszła nas wiadomość, dotycząca przedstawienia tej tragedyi, a wiadomość ta opiewa, że sztukę tę dopiero po śmierci poety, w r. 401 przed Chr., wnuk Sofoklesa tego samego imienia wprowadził na scenę. Jest więc prawdopodobnem, że Sofokles w ostatnich latach przedzgonnych nad tym dramatem pracował. Dziwnej świeżości i sprężystości serca i myśli byłby on dowo-