Wreszcie starość mu przypadnie,
Co zło wszelkie niesie na dnie,
Ta bezsilna, bezprzyjazna.
Tem on nędzny, to nas gnębi.
Jak północnej wedle skały
Toń spieniona wciąż się kłębi,
Tak i nad nim klątw nawały
Falołomne wciąż się piętrzą
I klęsk wirem wciąż go dręczą.
Te z zachodu słońca runą,
Inne z wschodu Helios śle,
Te z południa, inne suną
Z Rypejskich skał, co toną w mgle.
Lecz otóż ku nam ten obcy zapewne
1250
Zbliża się, ojcze, zupełnie samotny,
A idąc, ciągle obfite łzy roni.
Któż taki?
On to, co dawno nam w myśli,
Zjawia się tutaj Polynejkes wreszcie.
O cóż mi czynić? Czy wprzód się użalę
1255
Nad moim losem, o dzieci, czy ojca
Widząc opłaczę? bom w obcej go ziemi
Wraz z wami znalazł, biednego wygnańca,
W przebraniu takiem, którego pleśń wstrętna
Na wskroś do starca starością przyległa,
1260
Wgryza się w ciało, a włosy bezładne