BABCIA A słowo się ciałem stało. W imię Ojca, Syna, Ducha — dajcie babce kimel-kucha!
KRYSTYNA Boże — babcia zwariowała!
RIO-BAMBA Zajmij się tamtą osobą, Krysiu. Ja babkę przyprowadzę do przytomności wspomnieniami (gładzi babcię po głowie i szepce coś do niej z cygarem w zębach).
HILDA (siedząc na ziemi) Boże, on się zabije! Ja go tak kocham. Czego on ode mnie chce? Uroił sobie, że nie zna mojej duszy. Któż uleczy go z tego obłędu, jeśli ja umrę. (nagle przewraca się w tył. Krystyna maca ją za puls i bada, czy oddycha).
KRYSTYNA Nie żyje chyba — nie słyszę oddechu. Taka śliczna, jak aniołek. To nie może być, żeby to prawda była, co o niej mówią.
BALEASTADAR A więc wieczór zaczął się. Chodź, Istvanie: idziemy do miny na Monte Czikla. A o ile tam nie znajdziemy piekła, znajdziemy go dosyć w sobie, aby zaćmić naszą sonatą wszystkich Belzebubów świata. Sam w to nie wierzę, ale tak mówić zmusza mnie jakaś tajemna siła, wyższa nade mnie i nad wszystko.
ISTVAN Ach — co za szczęście jest żyć i męczyć się w Mordowarze! Czuję coś, co spaja dawno samotne dźwięki w jakiś temat, którego jeszcze nie słyszę. Chciałbym upaść na samo dno moralnej nędzy i z dołu patrzeć na moje dzieło, piętrzące się nade mną, jak olbrzymia wieża w blaskach zachodzącego upiornego słońca. Wtedy mrok może być już w dolinach mego życia.
BALEASTADAR Chodź — właśnie chwila jest odpowiednia. Ale pamiętaj: jeśli piekła nie znajdziemy ani tam, ani w nas samych, a ja okażę się nadal tylko i jedynie zwykłym brazylijskim plantatorem i nieudanym pianistą, to ani słowa skargi żaden z nas nie piśnie. Pijemy kawę ranną na stacji kolei w Uj-Mordowar i idziemy spać. A potem zwykłe życie, jakby nigdy nic. Przyrzekasz?
ISTVAN Przyrzekam. (wychodzą wśród wichru przez drzwi środkowe. Istvan bierze czarne palto i szarą czapkę sportową z wieszadła u drzwi).
KRYSTYNA Ładnie się zaczęło. Jedna jest tylko rzecz dobra, że ten Sakalyi przestał mi się zupełnie podobać.
RIO-BAMBA (uroczyście) Nie przerywajmy wieczoru, prawdziwie mordowarskiego wieczoru, w którym dziwność z pospolitością splata się w cudowny wieniec chwil, wieczystych w swej piękności. O, pospolitości, bądź pochwalona — bez ciebie nie byłoby na świecie nic dziwnego! Podaj wina, Krysiu. (Wiatr dmie coraz silniej. Krystyna wstaje i idzie na lewo).
Koniec aktu I-szego.