zem — bo tam jedynie objawia się jeszcze indywiduum w formie jakiej takiej perwersji. A reszta to mechaniczna miazga niegodna spojrzenia nawet najpodlejszego z diabłów. Nieprawdaż, Chebnazel? A ty durniu, Azdrubot: czy chciałbyś pomajstrować w tym mechaniźmie naszych idealnie urządzonych społeczeństw?
II. LOKAJ (śmiejąc się) Nigdy, W. Ks. Wysokość: wolę służbę w tym kabarecie.
I. LOKAJ To lepsze w każdym razie od Enfer, lub Cabaret du Néant na Place Pigalle.
BALEASTADAR A więc do roboty. Przygotować fortepian. Bechstein, czy Steinway?
I. LOKAJ Bechstein, W. Ks. Wysokość (biegną w głąb i otwierają wspaniałego Bechsteina).
KRYSTYNA Panie Istvanie: ja pana naprawdę... Porzuć to budapeszteńskie padło. Przypomnij sobie nasze granie na 4 ręce. Tam, w naszym kochanym, cichym Mordowarze — te nasze wieczory.
ISTVAN Mało ich było, a wszystkie zatrute tą przeklętą miłością bez wzajemności do ciebie. Wstrząsam się ze wstrętu na samą myśl o tym. Gdybym się był z tobą ożenił, nigdy nie byłbym artystą. Jesteś dla mnie tylko tematem do macabre-menueta, który będzie 2-gą częścią mojej sonaty, prawdziwej sonaty Belzebuba. Widzę to już wydrukowane w Universal - Edition, a poświęcone będzie księciu Ciemności: Dem Geiste der Finsterniss gewidmet — tak, jak na sonatach Beethovena, które bawiły mnie, gdy miałem lat siedem.
BALEASTADAR Dalej, dalej — niech się coś dzieje jeszcze. Wszystko to mało.
ISTVAN Tak? A więc precz ode mnie, jedyny nędzny wyrzucie sumienia. Niech nic nie śmie mi przypominać tych mordowarskich małostek (wyjmuje nóż z kieszeni i zarzyna Krystynę).
BARONOWA Dobrze jej tak — za to, że śmiała nie kochać mojego jedynaka. Zresztą i tak nie pozwoliłabym na to małżeństwo.
HILDA (do Istvana) Teraz jesteś naprawdę mój. To cielątko i tak nie mogłoby ci wystarczyć. (szepczą ze sobą. Rio-Bamba zaczyna tańczyć z Babcią).
RIO-BAMBA Zostaję diabłem na starość. Razem z tą wiedźmą stworzymy jakiś straszliwy psychiczny dom schadzek dla najtęższych indywiduów naszych czasów.
BALEASTADAR Oby tylko były. Boję się, że będzie to tylko zrzeszenie kooperatywne dla resztek błąkających się samotnie artystów.
BABCIA (podrygując) Naprawdę — przestać udawać matronę i nasycić się życiem jeszcze raz — nigdy się tego nie spodziewałam. Tyle czasu być czarownicą i musieć udawać szanowną w małym stylu matronkę: to była męka. (tańczy z Rio-Bambą. Jeden z lokai gra „shimmy” bardzo cicho).