hauzie i Magascaféhaz i na stacji w Uj-Mordowar, a nawet może w Budapeszcie. Ale niech mi państwo wierzą, że dla dobra was wszystkich przyszłam tu, aby was ostrzec. Może nie w porę, pani baronowo, i trochę nieoczekiwanie — ale trudno...
BARONOWA (ochłonęła już). Och, pani, od wczoraj wiele rzeczy się zmieniło. Przyzwyczajamy się powoli do wszystkiego.
SAKALYI (z wyrzutem) Mamo!
BARONOWA Właśnie, że nie „mamo”, tylko tak. Mój syn...
CIOTKA (zagadując). Ależ tak, właśnie mówiliśmy, że sztuka może być wielka i bez perwersjonalności, jak to mówi pani baronowa...
(Nagle zasłona w głębi rozsuwa się i widać całe piekło z II-go aktu, tylko bez pierwszego planu, który zajmuje salon. Na pierwszym planie mrok zupełny. Piekło oświetlone ciemno-czerwono. Na środku stoi BALEASTADAR we fraku. Na frak narzucony ma fantastyczny diabelski płaszcz. Na głowie rogi. Obok niego stoi ISTVAN, również we fraku. Jest bardzo blady. W głębi lokaje piekielni. Z lewej strony wchodzi lokaj baronowej).
BALEASTADAR (jednocześnie z odsłonięciem kurtyny). A ja wam mówię, że nie (uderza Istvana w plecy). Dowód mam w nim. To geniusz, jakiego świat nie widział. Metafizyczne, osobowe, włochate, zębate, krwawe, zło spiętrzył i wypuczył bezwstydnie w krystalicznej formie czystej muzyki, złowrogiej, jak najazd Hunnów. To są ostatnie podrygi, ale mają smak dawnej wielkości, choćby w sztuce.
DE ESTRADA (sztucznie) No — mamy nareszcie tych maniaków sonaty Belzebuba. Zacznie się znowu ten przeklęty kołowrót. Tylko to tło grubo mi się nie podoba. Jest w zaaranżowaniu tego jakiś bardzo nieprzyjemny demoniczny „truc”. To są bardzo przykre rzeczy, te wasze mordowarskie legendy. Nie jestem tchórzem, ale zaczynam się trochę bać. Brrr... rr... Baltazar: nie rób głupich żartów! Wystroił się na prawdziwego Belzebuba! — Nie rób głupstw!
BALEASTADAR (ryczy z nagłą furią) Dosyć tych poufałości, dworski błaźnie! Jestem Belzebub, Książę Ciemności! Mówić do mnie „Wasza Książęca Wysokość”! Rozumiesz?! (Cisza. Wśród ciszy lokaj baronowej parska nagle śmiechem).
LOKAJ (z chłopska) A dyć to ino lo państwa grafów taka kumedyja. Lo mnie Belzebub nie straśny (zanosi się od śmiechu).
BARONOWA Jak on mówi!? Ja cię nie poznaję, Franciszku!
BALEASTADAR (krzyczy) Przestań się śmiać, ty przedstawicielu przyszłej ludzkości (lokaj śmieje się dalej. Baleastadar strzela w niego z miejsca z rewolweru. Lokaj pada).
HILDA He, he — tu żartów nie ma. Był to strzał Belzebuba, o którym marzyć mogą mistrze w tire-aux-pigeons, jak Istvan o sonacie. On strzelać umie, ale skomponować sam nie potrafił nic. Otóż widzicie, moi państwo: ja jestem plebejka, jak i ciocia, o ile mi się zdaje. Ale należę do tak zwanej arystokracji ducha — ostatnia blaga naszych czasów. Hierek: czy ty...?