Dziewczyna nie zatrzymywała się nigdzie, odpowiadając jeno mimochodem na pozdrowienia i pytania, i tak doszły obie do krańca osiedla, gdzie zrzadka tylko stały domy. Nagle doleciało z jednych drzwi wołanie:
— Zaczekaj no, Deto! Pójdę z tobą, bo też idę ku hali!
Deta przystanęła, a dziecko puściło jej rękę zaraz i siadło na ziemi.
— Czyś zmęczona, Heidi? — spytała towarzyszka.
— Nie! Gorąco mi tylko! — odparło dziecko.
— Zaraz dojdziemy na halę. Musisz się jeszcze trochę tylko namozolić, stawiaj duże kroki, a za godzinę będziemy w domu! — dodawała jej odwagi Deta.
Z drzwi domu wyszła zamaszysta, dobrotliwie wyglądająca kobieta i podeszła do nich. Mała dziewczynka wstała i poszła za dwoma znajomemi, które zaczęły zaraz rozmawiać z ożywieniem o mieszkańcach osiedla, oraz domostw rozsianych po okolicy.
— Gdzież to idziesz z tą małą, Deto? — spytała nagle kobieta. — To pewnie dziecko twej nieboszczki siostry?
— Tak! — odparła Deta. — Prowadzę ją na halę do Halnego Dziadka i tam zostać musi.
— Co? Ma zostać u Halnego Dziadka? Czy ci się pomieszało w głowie, Deto? Jakże możesz robić coś takiego! No, no, stary wyperswaduje ci to dokładnie, ręczę!
— Nie może tego uczynić, jest wszakże jej dziadkiem i musi coś uczynić. Dotąd miałam dziecko u siebie, teraz jednak powiadam ci, Barbaro, trafia mi się dobre miejsce i nie stracę go przez tę małą. Niechże dziadek zajmie się nią teraz.
— Ano tak! — przyznała Barbara żywo. — Gdyby był jak inni ludzie, naturalnie, ale znasz go przecież. Cóż jednak pocznie i to z tak małą dziewczyniną, w dodatku. Nie uchowa się ona u niego. Gdzież to jedziesz, powiedzże, Deto?
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.