Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

znałam nigdy biedy. Wcześnie z wiosną przyjechali państwo z Frankfurtu, których obsługiwałam zeszłego roku, i oto zabierają mnie na dobre. Odjeżdżamy pojutrze, a służba ta dobrą jest, zaręczam ci.
— Chcesz dziecko zostawić tam, u starego dziwaka? Dziwi mnie to bardzo! — powiedziała Barbara z wyrzutem.
— No i cóż? — odrzekła Deta. — Zrobiłam wszystko, com zrobić powinna była! Wszakże trudno zabierać pięcioletnie dopiero dziecko do Frankfurtu? Ale dokądże to właściwie idziesz, Barbaro? Jesteśmy już na samej niemal hali.
— Mam tu właśnie w pobliżu interes do matki Piotrowej-koźlarki. Przędzie dla mnie len porą zimową. Bądź tedy zdrowa, Deto, życzę ci szczęścia!
Deta podała rękę towarzyszce i przystanęła, patrząc, jak zmierza ku małej, ciemnobrunatnej chatce, stojącej opodal w małej kotlince, dość dobrze osłoniętej od wiatru. Było to na pół drogi do osiedla, a zagłębienie skalne chroniło jako-tako nikłą budowlę. Mieszkać w tej napoły rozwalonej chałupinie i tak niebardzo musiało być bezpiecznie, gdyby zaś stała wyżej, wiejący potężnie wiatr halny, pod którego naporem trzeszczały ściany i brzęczały szyby, zmiótłby ją na pewno w dolinę.
Mieszkał tu Pietrek-koźlarz, jedenastoletni chłopak, który szedł każdego ranka do osiedla po kozy, potem zaś wiódł je na halę, gdzie przez dzień cały skubały krótką, pożywną trawę. O zachodzie, zbiegał zręczny Pietrek wraz z lekkonogą trzódką swoją do osiedla, wydawał ostry gwizd, kładąc palec w usta, a właściciele kóz schodzili się, by je odebrać. Najczęściej rodzice posyłali po nie małych chłopców i dziewczęta, gdyż łagodne kózki nie były niebezpieczne. Przez ten jeno krótki czas wieczorem obcował Pietrek z podobnemi sobie stworzeniami, zaś w ciągu całego lata miał jeno kozy za towarzyszy. W domu była matka i ślepa babka, ale Pie-