rappów[1]. Pietrek schował pieniądz głęboko w kieszeń, a usta jego rozwarły się szerokim uśmiechem, nader bowiem rzadko miewał takie skarby.
— Zanieś mi to jeszcze do chaty Halnego Dziadka. Wszakże idziesz tamtędy! — powiedziała Deta, wspinając się po stromej uboczy, tuż za chatą koźlarzy.
Uczynił to chętnie i kroczył z tyłu, mając pod pachą tobołek, a w drugiej ręce bat pasterski. Heidi i kozy skakały wesoło wokoło niego. Po trzech kwadransach dotarli na halę, gdzie była chata starego Dziadka, na skalnej krawędzi zbudowana, wystawiona wprawdzie na wszystkie wiatry, ale dostępna również każdemu promieniowi słońca. Słał się stąd przepyszny widok w dolinę. Poza chatą rosły trzy stare, grube jodły, o gęstych, nieprzecinanych gałęziach. Powyż chaty wiodła jeszcze droga wzwyż, aż ku prostopadłym niemal, szarym skałom. Zpoczątku snuła się przez piękne, trawiaste wyże, potem kamieniska porosłe zrzadka krzakami, i przepadała wkońcu pośród nagich zwałów i bloków kamiennych.
Od strony doliny stała ławka, przymocowana do ściany. Tutaj siedział stary Dziadek z fajką w ustach, rękami na kolanach i patrzył spokojnie na nadchodzącą czeredę z kóz i dzieci złożoną. Deta została w tyle. Heidi nadbiegła pierwsza i podszedłszy do starego, powiedziała, podając rękę:
— Dzieńdobry, dziadku!
— Hm, hm?... Cóż to znaczy? — odrzekł starzec szorstko, podał dziewczynce rękę ruchem niecierpliwym i jął patrzeć długo, przenikliwie z pod gęstych brwi. Heidi wytrzymała to spojrzenie, nie mrugnąwszy ni razu oczyma. Dziadek stary, kudłaty, z długą brodą i brwiami podobnemi do rozczochranych krzaków, był dla niej bardzo zajmującym
- ↑ Rappa w żargonie miejscowym znaczy centym, setną część franka.