Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

dziesz je, w razie potrzeby, w szafie. Ja się zajmę kozami. Dobranoc!
— Dobranoc, dziadku! Dobranoc! A jakże się zowią nasze kózki? Jak się zowią, dziadku? — spytała, biegnąc za odchodzącemi.
— Biała zwie się Białuszka, a brunatna Buraska! — odpowiedział.
— Dobranoc, Białuszko! Dobranoc, Burasko! — wykrzyknęła z całej siły, bo kozy weszły już do stajni. Potem siadła na ławce, zaczęła jeść i pić, ale musiała się spieszyć, gdyż wiatr dął tak silnie, że jej omal nie zdmuchnął z siedzenia. Skończywszy, weszła po drabinie do swej sypialni, wsunęła się pod kołdrę i za chwilę spała, tak smacznie, jakby leżała w książęcem łożu. Niedługo potem, jeszcze przed zupełnem zapadnięciem nocy, położył się także dziadek. Wstawał zawsze razem ze słońcem, a wiadomo, że w górach słońce wschodzi, latem, bardzo wcześnie. Wiatr nabrał w nocy takiej siły, iż cały dom drgał, belki trzeszczały, w kominie wyło żałośliwie, a mniejsze gałęzie starych jodeł spadały, raz po raz, na ziemię. Dziadek wstał, mruknął pod wąsem: — Pewnie się boi ta mała! — wszedł na strych i zbliżył się do legowiska Heidi. Szybko przelatujące chmury zakrywały, to znów odsłaniały księżyc. Teraz właśnie padły na dziecko jasne promienie przez krągły otwór dachu. Leżała spokojnie, zarumieniona z powodu ciężaru kołdry, podłożywszy pod głowę krągłe ramię, i śniło się jej zapewne coś miłego, gdyż miała rozradowaną buzię. Dziadek patrzył na nią, póki było jasno, potem zaś wrócił na swoje legowisko.