dała hala ostrem zboczem i dziadek miał słuszność, ostrzegając przed niebezpieczeństwem. Gdy tu dotarli, zdjął Pietrek plecak i umieścił go troskliwie w niewielkiem zagłębieniu, z obawy, by silniejszy podmuch wiatru nie stoczył na dół tych skarbów. Potem położył się jak długi na oblanej słońcem trawie, wypoczywając po trudach wędrówki.
Heidi odwiązała fartuszek, zwinęła go starannie wraz z kwiatami, położyła obok pietrkowego plecaka, potem zaś usiadła koło leżącego i zaczęła się rozglądać. Dolina, rozelśniona porankiem, leżała nisko w dole. Przed sobą miała Heidi rozległe pole śniegowe, sięgające, zdało się, samego nieba, po lewej zaś stronie olbrzymi masyw skalny, uwieńczony zębatemi, jakby, wieżyczkami. Wyglądało to bardzo poważnie, tak że dziewczynka zamilkła i siedziała bez słowa, wśród ogromnej ciszy. Lekki powiew wiatru muskał różyczki złotojeści, które chwiały się wesoło na cienkich łodyżkach. Znużony Pietrek zasnął, a kozy wspinały się po skałach, ogryzając krzaki. Czegoś równie pięknego nie przeżyła Heidi dotąd. Wchłaniała promienie słońca i woń kwiatów, nie pragnąc niczego, tylko by zostać tu na zawsze. Minęło sporo czasu. Dziewczynka tyle razy spozierała na strome skały, że nabrały one powoli wyrazu, niejako rysów twarzy, i patrzyły teraz na nią, jak starzy dobrzy przyjaciele.
Nagle usłyszała nad sobą głośny, ostry wrzask i skrzeczenie. Spojrzawszy w górę, ujrzała ogromnego ptaka, jakiego nie widziała w życiu. Unosił się na potężnych skrzydłach, krążąc tuż nad jej głową, zataczał wielkie koła, skrzecząc coraz głośniej.
— Pietrek! Pietrek! Zbudź się! — wykrzyknęła. — Patrzże, patrz, drapieżny ptak przyleciał.
Zerwał się na to wołanie i oboje patrzyli na ptaka, który wznosząc się coraz wyżej w błękity, znikł wreszcie poza szarą skałą.
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.