Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

— Spójrz tam! — wołała podniecona. — Wszystko stało się różowe, śnieg i wysokie skały. Jakże się one zowią?
— Skały nie nazywają się nijak!
— Jakże piękny jest ten śnieg różowy. Patrz! Na skałach jest mnóstwo, mnóstwo cudnych róż. Szarzeją teraz. O, o! Wszystko gaśnie! Już koniec! — Heidi usiadła na trawie smutna i zmieszana, jakby istotnie nastał koniec świata.
— Jutro będzie znowu tak samo! — oświadczył Pietrek. — Wstawaj! Czas nam wracać.
Jął gwizdać, kozy złączyły się w stadko i rozpoczęli drogę powrotną.
— Czy naprawdę codziennie tak pięknie bywa na pastwisku? — pytała Heidi pożądliwie, czekając potwierdzenia i krocząc żwawo obok towarzysza.
— Przeważnie! — odparł.
— A jutro będzie tak samo? nieprawdaż?
— Pewnie, pewnie... — zaręczył Pietrek.
Heidi zachwycona była odniesionemi wrażeniami, a w głowie jej snuło się dużo różnych myśli. Cicha, zadumana doszła do chaty dziadka. Zastała go pod jodłami, na ławce, gdyż i tu tak samo ławkę postawił. Czekał na wracające kozy. Heidi przybiegła doń zaraz, a za nią Białuszka i Buraska, bowiem kozy znały dobrze pana swego i stajnię. Pietrek zaś zawołał :
— Przyjdę po ciebie jutro! Dobranoc! — Zależało mu bardzo, by Heidi poszła na pastwisko.
Podbiegła doń, podała mu rękę, zapewniła, że się jutro zobaczą, potem zaś weszła w zabierającą się do drogi trzódkę, objęła za szyję Śnieżkę i powiedziała jej poufnie:
— Śpij spokojnie! Bądź pewna, że się jutro spotkamy i nie becz tak żałośnie!
Śnieżka spojrzała na Heidi wesoło, z wdzięcznością, i poszła wraz ze stadkiem w stronę osiedla.