Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Heidi wróciła pod jodły.
— Dziaduniu! — wołała już zdaleka. — Jakże pięknie było na pastwisku! Ogień i róże na skałach, błękitne i żółte kwiatki! Patrz, co ci przynoszę!
To rzekłszy, wysypała przed nim z fartuszka cały swój kwietny skarb. Ach, jakże wyglądały teraz biedne kwiatki! Nie mogła ich rozpoznać. Podobne były do siana, a wszystkie kielichy pozamykały się.
— Dziadku! — zawołała przerażona. — Cóż się stało z temi kwiatkami! Czemuż tak wyglądają?
— Ich miejsce jest na łące, w słońcu, a nie w fartuszku! — odpowiedział.
— Już ich nie będę zrywała — oświadczyła Heidi. — Ale czemużto ptak drapieżny tak głośno skrzeczał i krakał, powiedz, dziaduniu!
— Teraz musisz się wykąpać, ja zaś pójdę do stajni po mleko. Potem spotkamy się w izbie, zjemy kolację i odpowiem ci na to, o co zapytasz.
Stało się tak. Niedługo potem siedziała Heidi na wysokim stołku swoim, obok dziadka, mając przed sobą miseczkę z mlekiem. Ponowiła zaraz pytanie:
— Powiedzże, dziadku, czemu ptak drapieżny tak krzyczy i kracze nad głową człowieka?
— Chce w ten sposób wyrazić swą wzgardę ludziom, którzy tłoczą się po wsiach i wiodą z sobą spory. Powiada: Lepiej by wam było rozejść się i żyć zosobna!
Słowa dziadka brzmiały ostro, dziko niemal i przypomniały Heidi dokładnie wrzask drapieżnego ptaka, który teraz zapamiętała tem lepiej jeszcze.
— A dlaczego skały nie mają nazw? — spytała znowu.
— Mają nazwy! — rzekł dziadek. — Opisz mi którąś z nich, tak bym poznał, a powiem ci, jak się zowie.