Tak mijała zima. Pozbawione wszelakiej radości życie ślepej staruszki przelśnił, po długich latach, promyk wesela. Dni jej nie wlokły się teraz jednostajnie i ponuro, żyła bowiem nadzieją. Nadsłuchiwała od samego ranka drobnych kroczków Heidi i wyciągała do wbiegającej ręce, wołając:
— Jest, jest, przyszła!
Dziewczynka siadała blisko niej na zydelku i opowiadała o różnościach tak wesoło, że rozradowana babka zapominała o mijających godzinach. Nigdy, jak zawsze przedtem, nie pytała:
— Brygido, czy dzień się już skończył?
Teraz po odejściu Heidi mawiała raz po raz:
— Jakże szybko minęło popołudnie, nieprawdaż, Brygido?
A Brygida odpowiadała:
— To prawda. Wydaje mi się, żem dopiero co umyła po obiedzie talerze.
A babka dodawała:
— Oby Bóg tylko zachował w zdrowiu dziecko i utrzymał nadal życzliwość Halnego Dziadka! Czy wygląda zdrowo?
— Jak ziemniak twardy jest i krzepki! — zapewniała za każdym razem Brygida.
Heidi przywiązała się bardzo do babki i bolało ją, ile razy przyszło jej na myśl, że nikt, nawet Halny Dziadek, nie zdoła przywrócić wzroku staruszce. Ale babka zaręczała zawsze, że nie dolega jej to, gdy ma przy sobie Heidi, to też dziewczynka korzystała z każdego pogodnego dnia i przyjeżdżała sankami. Dziadek zabierał często, nie mówiąc słowa, narzędzia, gwoździe i młotek i stukał zamaszyście po domku koźlarzy. Miało to ten dobry skutek, że nic już nie trzeszczało i nie chwiało się, a babka mówiła niejednokrotnie, że mogła teraz sypiać po nocach tak smacznie, jak od całych lat nie sypiała, czego nie zapomni nigdy Halnemu Dziadkowi.
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.