Zima minęła szybko, jeszcze szybciej wesołe lato i oto skończyła się już druga zima. Heidi, wesoła jak ptaszek, radowała się na myśl, że niezadługo ciepły wiatr zaszumi w jodłach, zmiecie śnieg, że potem słońce wywabi z ziemi błękitne i żółte kwiatki i że wreszcie nadejdzie pora wypasów, które były dla niej czemś najpiękniejszem na świecie. Heidi miała już ósmy rok. Dziadek wyuczył ją rzeźbić w drzewie różności, umiała radzić sobie doskonale z kozami, a Białuszka i Buraska biegały za nią, jak pieski, becząc radośnie na sam dźwięk jej głosu. W ciągu ostatniej zimy dał nauczyciel dwukrotnie znać przez Pietrka, że Halny Dziadek powinien przysłać do szkoły dziewczynkę, którą ma u siebie. Przekroczyła już nawet wiek szkolny i zeszłej jeszcze zimy miała obowiązek rozpocząć naukę. Dziadek kazał dwukrotnie powiedzieć nauczycielowi, że jeśli ma do niego interes, zastanie go w domu, zaś dziecka do szkoły posyłać nie myśli. Pietrek powtórzył to słowo w słowo.
Marcowe słońce stopiło śnieg na zboczach gór, wyjrzały białe śnieżyczki w dolinie, a na hali zrzuciły jodły brzemię śniegu i powiewały znowu wesoło gałęźmi. Heidi biegała w rozradowaniu wielkiem od drzwi wchodowych do stajni, stąd pod jodły i z powrotem do dziadka, by mu powiedzieć, o ile powiększył się zielony szmat murawy pod drzewami. Wybiegała za chwilę znowu, nie mogąc się doczekać, kiedy