— Milcz! — huknął Halny Dziadek, a oczy mu rozgorzały. — Bierz ją i zniwecz! Nie pokazujcie mi się obie nigdy na oczy! Nie chcę widzieć twego kapelusza z piórami i słuchać słów twoich!
Rzekłszy to, wyszedł z izby.
— Rozgniewałaś, ciotko, dziadka! — powiedziała Heidi, łyskając niezbyt przyjaźnie czarnemi oczyma w kierunku Dety.
— Udobrucha się zczasem. Teraz chodź! — nalegała Deta. — Gdzież są twoje sukienki?
— Nie pójdę! — zaprotestowała Heidi.
— Jesteś, widzę, uparta, jak koza, — powiedziała Deta. — Wszakże słyszałaś wyraźnie, — ciągnęła dalej z pozoru łagodnie, a jednocześnie z gniewem — słyszałaś chyba wyraźnie, że dziadek zabronił nam obu pokazywać mu się na oczy. Będzie ci dobrze, nie wiesz nawet jak bardzo dobrze!... — Podeszła do szafy, dobyła rzeczy Heidi i spakowała je w tobołek, potem zaś rzekła: — Włóż na głowę kapelusik! Nie jest ładny, ale na drogę wystarczy. Chodźmyż teraz!
— Nie pójdę! — powtórzyła Heidi.
— Nie bądźże głupia i uparta, jak koza. Nauczyłaś się tego, widzę, od tych zwierząt. Wszakże dziadek się gniewa i nie chce nas widzieć na oczy. Życzy sobie nawet, bym cię zabrała. Nie drażnij go, Heidi. Pojęcia nie masz, jak pięknie jest we Frankfurcie. Jeśliby ci się jednak nie spodobało, możesz wracać każdej chwili. Tymczasem dziadek udobrucha się na pewno.
— Czy mogę być tam dziś jeszcze i wrócić do domu wieczór? — spytała Heidi.
— Cóż za gadanie! Powiadam ci, że możesz każdej chwili wrócić do domu. Dziś dojdziemy do Mayenfeldu, jutro rano wsiądziemy do pociągu. Nie wiesz chyba, że jadąc koleją żelazną, można być w krótkim czasie, gdzie się chce.
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.