Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciotka Deta wzięła pod pachę zawiniątko z rzeczami Heidi, ujęła ją za rękę i ruszyła żwawo w kierunku osiedla.
Nie nastał jeszcze czas wypasów, przeto Pietrek chodził, a raczej miał chodzić do szkoły. Czasem robił sobie jednak wakacje. Nacóż się może przydać umiejętność czytania, rozumował. Natomiast wędrówka w celu uzyskania długich leszczynowych kijów do wędek, jest sprawą ważną i praktyczną. Powiodło mu się tego dnia właśnie. Wracał do domu z dużym pękiem długich, grubych żerdek. Na widok Heidi i Dety przystanął, gdy go zaś mijały, zapytał:
— Dokądże to idziesz?
— Muszę jechać na czas krótki z ciotką do Frankfurtu! — odpowiedziała Heidi. — Ale wstąpię jeszcze do babki, gdyż czeka na mnie.
— Ani mowy! Już późno! — powiedziała żywo ciotka Deta, przytrzymując dziewczynkę silnie za rękę. — Pójdziesz tam, wracając do domu. — Potem pociągnęła Heidi dalej i nie puszczała jej z obawy, że wróci i rozmyśli się, a babka poprze jeszcze upór dziecka.
Pietrek wpadł do domu i trzasnął pękiem drążków leszczynowych tak mocno, że się wszystko zatrzęsło, a babka wstała od kołowrotka i zaczęła biadać. Pietrek musiał dać wyraz swemu podnieceniu.
— Cóż się stało? Cóż to znaczy? — spytała trwożnie babka, a siedząca przy stole, łagodna i pobłażliwa Brygida dorzuciła:
— Co cię znowu opętało, Pietrusiu?
— Ona zabrała Heidi! — powiedział.
— Kto, kto? Dokąd? — spytała babka ponownie, trwożniejszym jeszcze tonem. Zaraz domyśliła się wszystkiego. Córka zawiadomiła ją poprzednio, że Deta idzie na halę, w kierunku chaty starego Halnego Dziadka. Drżąc z pośpiechu, otwarła staruszka okno i zawołała błagalnie: