Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

— Deto! Deto! Nie zabieraj nam dziecka! Nie zabieraj Heidi!
Obie słyszały doskonale jej głos, a domyślając się słów, ścisnęła Deta silniej rękę Heidi i przyśpieszyła kroku. Heidi zaczęła się opierać, mówiąc:
— Babka woła! Muszę iść do niej!
Ciotka nie dopuściła tego, tłumacząc dziewczynce, że mogłyby się spóźnić, a przeto nie wyjechałyby nazajutrz. Zaręczała przy tem, że Frankfurt ją zachwyci i nie zechce wyjeżdżać z miasta. Jeśliby jednak miało być inaczej, nikt jej nie zabroni wracać natychmiast, a w dodatku przywiezie babce coś, co ją ucieszy. Ta nadzieja uradowała bardzo Heidi i biegła teraz bez wahania obok ciotki.
— Cóż mam przywieźć babce? — spytała po chwili.
— Coś dobrego! — odparła Deta. — Naprzykład piękne, miękkie, białe bułeczki. Będą jej smakowały, bo jak wiesz, jeść już nie może twardego, czarnego chleba.
— To prawda. Daje zawsze chleb Pietrkowi, mówiąc, że dla niej zbyt twardy. Sama to widziałam! — potwierdziła Heidi. — Idźmyż tedy prędko, ciotko. Dziś jeszcze może będziemy we Frankfurcie i zaraz wrócę z bułeczkami.
To rzekłszy, zaczęła Heidi biegnąć tak szybko, że niosąca tobołek Deta została w tyle. Radował ją jednak ten pośpiech, gdyż wchodziły właśnie do osiedla, gdzie można się było spodziewać mnóstwa zapytań i różnej gadaniny, któraby mogła zmienić zamiary Heidi. Biegła tedy co sił w nogach, a dziewczynka ciągła ją jeszcze za rękę. Wszyscy widzieli, że śpieszy się, pod wpływem przynaglania Heidi. Na rozliczne pytania, dolatujące z okien i drzwi domów, odpowiadała niezmiennie:
— Widzicie przecież, że się zatrzymać nie mogę, dziecko nagli, a mamy długą jeszcze drogę przed sobą.
Od tego dnia począwszy, Halny Dziadek stał się bardziej jeszcze ponury, gdy schodził do osiedla, nie odpowiadał na