— O co chciała zapytać mała panienka? — rzekł Sebastjan, który wszedł tymczasem do jadalni i zaczął układać srebro w kredensie.
— Jak się otwiera okno, Sebastjanie?
— Całkiem poprostu! — oświadczył, otwierając.
Heidi podeszła, ale była zbyt niska, by coś zobaczyć, głową sięgała zaledwo do gzymsu.
— Zaradzimy na to, — powiedział, przysuwając drewniany zydel. — Teraz może panienka wyglądać wedle upodobania.
Uradowana Heidi wskoczyła i spojrzała w ulicę, co było jej marzeniem. Po chwili cofnęła się jednak, bardzo rozczarowana.
— Widać tylko kamienną ulicę i nic więcej! — rzekła z żalem. — A gdyby się obeszło dom wokoło, cóżby tam widzieć można, Sebastjanie?
— To samo.
— Gdzież tedy iść trzeba, jeśli się chce objąć spojrzeniem duży widnokrąg, całą dolinę?
— Trzeba wyjść na wieżę, tak wysoką, jak n. p. tamta, ze złotą kulą na szczycie. Patrząc stamtąd, widać bardzo daleko wokoło.
Heidi zeskoczyła spiesznie z zydla, wybiegła, minęła schody i dopadła ulicy. Ale nie poszło to tak łatwo, jak się spodziewała. Wieża, bardzo bliska, gdy na nią patrzyło się z okna, znikła z chwilą, kiedy dziewczynka znalazła się w ulicy. Szukając tej wieży, biegła aż do zakrętu, weszła w ulicę drugą, potem trzecią, ale wieży nie było nigdzie. Mijało ją mnóstwo ludzi, ale spieszyli się tak, że nie śmiała pytać! Dopiero na następnym zakręcie ujrzała wyrostka, kataryniarza, z katarynką na plecach i jakiemś dziwnem zwierzęciem na ramieniu. Podbiegła doń i spytała:
— Gdzie jest wysoka wieża ze złotą kulą na szczycie?
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.