Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

butelek dobrego wina na pokrzepienie sił, gdyby przez całą noc czuwać przyszło. Tuż obok leżały dwa rewolwery i stały dwa trójramienne kandelabry, gdyż pan Sesemann nie chciał pociemku czekać na ducha.
Przymknięto drzwi na kurytarz wiodące, by go nie spłoszyć, przyjaciele usiedli wygodnie w fotelach i zaczęli rozmawiać, popijając wino, i zanim się spostrzegli, wybiła północ.
— Duch zwęszył nas pewnie i nie przyjdzie dzisiaj! — powiedział lekarz.
— Cierpliwości! Jawi się podobno dopiero o pierwszej! — odrzekł p. Sesemann.
Zaczęli znowu rozmawiać. Uderzyła pierwsza. Wszędzie wokoło było cicho, a i z ulicy nie dolatywał żaden gwar. Nagle podniósł doktór palec.
— Pst! Czy słyszysz?
Nadstawili obaj uszu. Usłyszeli wyraźnie, że ktoś odsuwa belkę, przekręca dwa razy klucz w zamku i otwiera bramę. Pan Sesemann sięgnął po rewolwer.
— Wszakże się nie boisz! — rzekł doktór, wstając.
— Lepiej być ostrożnym! — szepnął w odpowiedzi, ujął lewą ręką kandelabr, prawą rewolwer i ruszył za doktorem, który kroczył pierwszy, mając także broń i światło. Wyszli na kurytarz.
Brama była naściężaj otwarta. Blask księżyca padał do sieni jasną smugą, a w świetle tem ujrzeli białą, nieruchomą postać na progu stojącą.
— Kto tam? — krzyknął doktór, aż zahuczało w kurytarzu, i obaj podeszli ze światłem i bronią do białej postaci. Obróciła się i wydała okrzyk. Była to Heidi, bosa w koszuli tylko. Stała zmieszana widokiem światła i broni, drżąc całem ciałem, jak listek w wietrze. Panowie spojrzeli po sobie, zdumieni wielce.
— Zdaje mi się, doprawdy, że to jest dziewczynka, która mnie napoiła! — rzekł doktór.