Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Na te słowa zawrzało w zgromadzeniu, zupełnie tak, jakby Halny Dziadek był najznakomitszą i najulubieńszą osobistością w całem osiedlu, której brak odczuwali wszyscy. Dużo ludzi odprowadziło spory kawał dziadka i wnuczkę, a żegnając ich, zapraszał każdy oboje w gościnę, gdy tylko się sprowadzą z hali. Nakoniec zawrócili na dół, starzec patrzył za nimi długo, a oczy jego miały blask taki, jakby promieniały słońcem. Heidi spoglądała nań zdumiona, a potem rzekła radośnie:
— Dziadku! Jesteś dziś piękny, jak nigdy dotąd!
— Tak sądzisz? — uśmiechnął się. — Widzisz, moja Heidi, dzieje mi się tak dobrze, że nie rozumiem tego wcale i nie zasługuję na to. O jakże to błoga rzecz być w zgodzie z ludźmi i Bogiem! Wielką mi łaskę uczynił Bóg, odsyłając ciebie z powrotem na halę.
Gdy doszli pod dom koźlarzy, otworzył dziadek drzwi, wszedł i zawołał:
— Dzień dobry, babko! Trzeba będzie, zdaje się, rozpocząć na nowo łataninę, zanim zaczną dąć wichry jesienne!
— Boże wielki, to Halny Dziadek! — wykrzyknęła babka radośnie. — O jakżem rada, żem dożyła tej chwili, kiedy mogę wam, dziadku, podziękować za wszystko, coście dla nas uczynili! Bóg zapłać! Bóg zapłać!
Drżąc z radości, wyciągnęła rękę, gdy zaś dziadek potrząsnął nią kilka razy serdecznie, przytrzymała jego dłoń, mówiąc błagalnie:
— Mam ja do was, dziadku, zaraz wielką prośbę! Jeślim zawiniła czemś wobec was, nie karzcie mnie za to, pozwalając Heidi opuszczać halę, zanim legnę pod kościołem. O, nie wiecie nawet, czem jest to dziecko dla mnie! — dodała tuląc drugą ręką do piersi Heidi, która się do niej tymczasem zbliżyła.
— Nie trapcie się tem, babko! — uspokoił ją dziadek. — Nie zamierzam w ten sposób karać ani was, ani siebie samego. Zostaniemy razem i to długo jeszcze, z bożej łaski.