— Radbym posłuchać tych wierszy! — powiedział i rozsiadł się wygodniej.
Heidi złożyła ręce i dumała przez chwilę.
— Zacznę od tego miejsca, o którem babka zawsze mówi, że czuje w sercu radość, czy dobrze?
Doktór skinął potakująco, a Heidi zaczęła:
Gdyś czynił, co przystało
I co nakazał Pan,
Zadziwisz się niemało,
Jakich dokona zmian,
Jak zmieni smutki, troski
W radosnych dzionków bieg
I łódź twą, sternik boski,
Na jasny popchnie brzeg.
Przez chwile, jeno może
Z pociechą zwlekać Pan,
W najbliższej jeszcze porze
Twych nie uleczy ran,
Wydawać ci się może,
Że cię opuścił Bóg,
Choć modlisz się w pokorze,
Wśród swych cię nie chce sług...
Lecz wytrwaj przy nim wiernie,
A on wszechmocą swą
Usunie wszystkie ciernie,
Co kryją drogę twą,
Wyzwoli z smutku duszę,
Gdy przy nim będziesz trwał
I wzamian za katusze
Dostaniesz szczęścia dział.
Urwała nagle, niepewna, czy doktór słucha. Siedział, osłoniwszy oczy dłonią, nie czyniąc najlżejszego ruchu. Sądziła, że zasnął, czekała tedy, aż się zbudzi i zażąda nowych hymnów. Cicho było wokoło. Doktór nie mówił, ale także nie spał wcale. Cofnął się myślą w dawne czasy, w dziecięcy wiek swój, kiedy to otaczał ramieniem szyję matki, która mu deklamowała ten sam właśnie hymn, wypowiedziany przez Heidi, a zapomniany od lat szeregu. Wydało mu się, że słyszy głos matki i widzi jej słodkie oczy, patrzące z taką miłością. Gdy