Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Sypiała doskonale w nowem łóżku na przypiecku, ale budząc się miała zawsze ochotę wybiec na świat i słuchać szumu jodeł, których konary obciążał teraz ciężki śnieg. Każdego ranka musiała rozmyślać przez chwilę, gdzie jest, i czuła przygnębienie z powodu braku rodzimej hali. Dopiero głos dziadka i beczenie wzywających ją kóz, przywodziły jej wszystko napamięć. Wyskakiwała ze swej paki i biegła do stajni. Czwartego dnia powiedziała stanowczo:
— Muszę iść dzisiaj do babki. Niesposób zostawiać jej tak długo samą.
Nie zgodził się na to dziadek.
— Dziś, ani jutro nie pójdziesz! — powiedział. — Śnieg wielki leży na hali, a ciągle jeszcze pada. Silny Pietrek z trudnością jeno przebrnąć zdoła, zaś małą Heidi zasypałoby niewątpliwie i nikt by jej nie znalazł. Zaczekaj, aż przyjdzie mróz, a wówczas pójdziesz wygodnie po twardej skorupie.
Czekanie zasmuciło Heidi zrazu, ale wobec rozlicznych zajęć, dni mijały szparko.
Heidi chodziła rano i popołudniu do szkoły, ucząc się z wielkim zapałem. Pietrka widywała tam rzadko. Łagodny nauczyciel mawiał zazwyczaj:
— Znowu nie widzę Pietrka. Dobrzeby mu zrobiła nauka, ale na hali tyle śniegu, że pewnie nie mógł przebrnąć, biedaczysko.
Pietrek przychodził jednak codziennie niemal w odwiedziny do Heidi, po szkolnych godzinach.
Po kilku dniach zaświeciło słońce, ale na krótko jeno, jakby nie chciało patrzeć na białą szatę ziemi, tak różną od letniej. Zaszło wcześnie, księżyc lśnił nocą nad śnieżnemi rozłogami, a rano wszystko wokół błyszczało i rzucało skry. Pietrek wyskoczył, jak codziennie, przez okno w głęboki śnieg, tym razem jednak nie zapadł się wcale, lecz stuknął siedzeniem w twardą powłokę i zjechał duży kawał po stromem zboczu, niby