— Wiedz w takim razie, co się stanie! Matka twoja wspominała już dwa razy, że cię wyśle do Frankfurtu, byś się czegoś wreszcie nauczył. Jest tam straszny, ogromny dom, który mi pokazała Klara. Tam muszą chodzić chłopcy przez długie lata, nauczyciele są wielcy, czarni i chodzą w takich oto wysokich kapeluszach, spojrzyj! — pokazała, jak wysokie są od ziemi cylindry profesorów. — Oni są źli, nie tak, jak nasz łagodny, poczciwy nauczyciel. Rozumiesz? Jest ich bardzo dużo.
Dreszcz przejął Pietrka.
— Będziesz musiał słuchać tych panów, a jeśli i wówczas jeszcze nie zdołasz, jak należy, sylabizować, to oni będą drwić z ciebie, gorzej jeszcze niż Tineta, a drwiny Tinety, wierzaj mi, to coś strasznego.
— Będę się uczył! — bąknął trwożnie i niechętnie zarazem.
Heidi złagodniała zaraz.
— To dobrze! Zaczniemy od dziś! — powiedziała mu. Zawiodła chłopca do stołu i dobyła potrzebne przybory.
W wielkiej paczce od Klary znalazła się także czytanka, którą Heidi lubiła bardzo. Przyszła jej na myśl jeszcze w nocy, jako doskonały podręcznik dla nauki Pietrka. Było tam na początku abecadło z wierszykami.
Usiedli oboje, pochyleni nad książką i rozpoczęli naukę.
Pietrek musiał przesylabizować pierwszy wierszyk i powtórzyć po kilka razy, gdyż Heidi nie znosiła niedbalstwa.
Wkońcu rzekła:
— Nie umiesz jeszcze tego wiersza, więc posłuchaj, przeczytam ci go kilka razy, co ułatwi sylabizowanie:
Jeśli nie poznasz A. B. C.
Pójdziesz pod sąd i będzie źle!
— Nie pójdę! — burknął.
— Staniesz przed sądem szkolnym! — zaręczyła. — Jeśli nie chcesz, ucz się.