biegła tam, chcąc wiedzieć, co robi. Przed szopą stał nowy, piękny stołek, a dziadek kończył właśnie drugi.
— Wiem, co to znaczy! — wykrzyknęła rozpromieniona. — To dla naszych gości z Frankfurtu! Ten stołek jest dla babuni, ten dla Klary... a może trzeba będzie jednego jeszcze... — dodała z wahaniem. — Czy sądzisz, dziadku, że panna Rottenmeier także przyjedzie?
— Nie wiem tego! — odparł. — Ale trzeba mieć na wszelki wypadek stołek i dla niej.
Heidi patrzyła zadumana przez chwilę na prosty stołek bez oparcia, dumając, czy odpowiedni jest dla tej damy, potem zaś rzekła, potrząsając głową:
— Myślę, że ona nie zechce siedzieć na tym stołku!
— W takim razie zaprosimy ją na miękką kanapę, pokrytą zieloną materją! — odparł spokojnie.
Heidi zaczęła medytować, gdzie jest ta zielona kanapa, ale przerwało jej głośne gwizdanie i okrzyki. Wybiegła z szopy i wnet dostała się w trzodę kóz, skaczących tak wesoło i wysoko, jak nigdy jeszcze może. Potrącały ją jak zawsze, becząc i cisnąc się jedna przez drugą, ale Pietrek rozpędził je batem na prawo i lewo, gdyż miał coś dla Heidi. Zdala już podał jej list.
— Masz! — powiedział, zostawiając resztę zdumionej dziewczynce.
— Czyś na pastwisku dostał list dla mnie? — spytała, gdyż Pietrek wracał właśnie z góry.
— Nie! — odrzekł.
— Skądżeś go tedy wziął?
— Z plecaka.
I tak było. Listonosz wręczył mu list poprzedniego wieczora. Pietrek schował go do plecaka, rano włożył tam swój chleb z serem i poszedł. Zabierając kozy starego Halnego Dziadka, widział i jego i Heidi, ale ruszył dalej i w południe
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.