Nadszedł trzeci tydzień pobytu Klary na hali. Teraz pyta dziadek każdego ranka, sadzając ją w wózku:
— Może panna Klarcia spróbuje stać przez chwilę na ziemi?
Próbowała uczynić mu tę przyjemność, ale żaliła się zawsze:
— To tak boli!
Potem czepiała się go oburącz, on jednak za każdym razem ciągle przedłużał próby.
Tak pięknego lata dawno nie było na hali. Promieniste słońce błyszczało na bezchmurnem niebie, kwiaty rozwierały kielichy, wabiły oko i pachniały, zaś o zachodzie purpura oblewała skały, zamieniając pole śniegowe w ogromne jezioro ognia.
Heidi opowiadała nieraz przyjaciółce o tych cudach, które należycie oglądać było można tylko z pastwiska. Kwitło tam również na zboczach tyle kwiatów, że cała trawa wydawała się czerwona od centurji, złota od złotojeści i błękitna od gencjan, a woń brunatnych, małych kwiatków odurzała wprost, tak że trudno było wstać i odejść z miejsca, gdzie rosły.
Tego dnia właśnie, siedząc pod jodłami, rozwodziła się Heidi szeroko o kwiatach i czarach zachodu i porwało ją nagle takie pragnienie zobaczenia tego wszystkiego, że wstała i pobiegła do dziadka, zajętego w szopie.
— Dziadku! — zawołała z daleka już. — Chodź z nami jutro na pastwisko! Tam tak pięknie teraz!
— Zgoda! — odparł. — Ale panna Klarcia przyrzeknie mi, że dziś wieczór długo będzie próbowała chodzić.
Heidi zaniosła tę wieść przyjaciółce, która przyrzekła próbować chodzić, jak długo tylko dziadek zechce, gdyż rozradowała ją bardzo nadzieja ujrzenia pastwiska. Ucieszyło to Heidi, tak że krzyknęła zdala już do Pietrka nadchodzącego wieczór z kozami:
— Pietrku! Jutro idziemy wszyscy z tobą na pastwisko i zostaniemy przez dzień cały.
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.