Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie uderzył silniejszy wiatr i zastukał drzwiami szopy.
— Wiatr go strącił! — zawołała Heidi i oczy jej rozbłysły po tem odkryciu. — Ach, jeśli się stoczył aż do osiedla, nieprędko go dostaniemy z powrotem i przybędziemy na pastwisko za późno.
— Jeśli się aż tam stoczył, już po nim! — rzekł dziadek, spozierając na dół. — Potrzaskany na nic, zapewne! Dziwi mnie to jednak wielce! — dodał, zauważywszy, że wózek musiałby okrążyć naprzód chatę.
— Cóż za szkoda! — biadała Klara. — Muszę pewnie wracać wobec braku wózka! O jakaż szkoda!
Heidi spojrzała na dziadka z pełnem zaufaniem i rzekła:
— Wiem dobrze, dziadku, że zaradzisz temu, by Klara nie musiała wracać do domu!
— Teraz idziemy narazie na pastwisko, jak było postanowione. Potem się okaże, co trzeba zrobić! — odparł, ku wielkiej radości dziewcząt.
Wszedł do izby, wyniósł naręcz chustek i okryć, ułożył je na słonecznem miejscu, posadził Klarę, potem nakarmił obie dziewczynki i wyprowadził ze stajni Białuszkę i Buraskę.
— Nie rozumiem, czemu chłopak nie przychodzi dziś tak długo? — zauważył dziadek, gdyż gwizd poranny Pietrka nie rozbrzmiał dotąd.
Wziął Klarę na ramię, na drugie zaś zarzucił sporo chustek.
— Chodźmy! — powiedział. — Kozy pójdą za nami.
Ucieszyło to Heidi, objęła ulubienice za szyję i kroczyła za dziadkiem, a Białuszka i Buraska tak były rozradowane jej towarzystwem, że mało nie rozdusiły czołami swej pani.
Na pastwisku zastali całą trzodę, żerującą najspokojniej, i leżącego w całej okazałości Pietrka.
— Oduczę ja cię pomijać moją chatę i zapominać o kozach, ty śpiochu jeden! — krzyknął Halny Dziadek.