Heidi jęła uprzątać chatę, by babunia zastała porządek.
Klarze tak bardzo podobała się ta krzątanina, że śledziła każdy jej ruch.
Na tem minęły niepostrzeżenie godziny poranne i można już było oczekiwać przybycia babuni.
Dziewczęta usiadły przed chatą na ławie, czekając, co dalej nastąpi.
Dziadek wrócił także z ogromnym bukietem ciemnoszafirowych gencjan, które tak pięknie wyglądały w słońcu porannem, że obie wydały okrzyk podziwu. Dziadek zaniósł kwiaty do izby. Heidi zrywała się co chwila, wypatrując przybycia babuni.
W istocie, niedługo ujrzała korowód. Przodem kroczył przewodnik, za nim jechała babunia na koniu, a potem niósł góral całą stertę chustek i okryć na wielkiem nosidle plecnem. Bez takiego bagażu nie wyruszyła babunia nigdy na halę.
Korowód zbliżał się coraz bardziej, aż wreszcie babunia dostrzegła dziewczęta z wysokości konia.
— Cóż to znaczy? — zawołała. — Czemuż nie siedzisz w swoim wózku, Klarciu? Czy to możliwe? — dodała z przerażeniem, schodząc spiesznie z konia.
Zanim jednak jeszcze doszła do ławki, klasnęła w dłonie, wzburzona wielce.
— Czyż to ty, Klarciu, czy nie ty? Nie poznaję! Skądżeś wzięła te krągłe policzki!
Chciała biec ku wnuczce, gdy nagle Heidi wstała z ławki, objęła Klarcię i obie odprawiły wokoło trawnika małą, popisową przechadzkę. Babunia stanęła jak wryta, sądząc, że Heidi wyprawia jakieś figle niesłychane.
Ale przecież widziała wyraźnie, że Klara kroczy śmiało i wprawnie. Po chwili dziewczęta zawróciły rozpromienione i rumiane.
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.