krzak, chwycił go i odetchnął. Leżał dobrą chwilę, zbierając myśli.
— A to dobre! Znowu coś spada, jak worek kartofli! — usłyszał pod sobą. — Któż jutro coś jeszcze strąci?
Poznał drwiący głos piekarza, który, chłodząc się na wietrze, po uciążliwej pracy codziennej, patrzył spokojnie, jak leci z góry, zupełnie podobnie do wózka.
Skoczył na nogi i doznał nowego strachu. Piekarz wiedział tedy, że wózek został strącony. Nie oglądając się, zaczął biec z powrotem pod górę. Najchętniej byłby wrócił do domu i wlazł do łóżka, gdzie się czuł bezpiecznym. Ale miał kozy na pastwisku, a Halny Dziadek nakazał mu wrócić do nich jak najprędzej. Jego bał się strasznie i nie pozwoliłby sobie na nieposłuszeństwo. Stękał i jęczał głośno, ale kulał dalej, gdyż trzeba było wracać na górę. Nie biegł teraz tylko, ale szedł z trudem. Strach i mnóstwo uderzeń otrzymanych, nie pozostały bez skutku.
Pan Sesemann, niedługo po spotkaniu z Pietrkiem, ujrzał chatę i jodły, podwoił kroku i wreszcie dotarł na miejsce po długiej, uciążliwej wędrówce.
Szybko wspiął się na ostatnie wzniesienie, chcąc zaskoczyć córkę. Ale dostrzeżono go z góry i został przygotowany występ, jakiego nie przewidywał zgoła.
Gdy się znalazł o kilka kroków, wyszły naprzeciw niego dwie dziewczynki. Jedna była wysoka, jasnowłosa, o rumianych policzkach, a szła oparta na niższej bystrookiej Heidi, którą poznał zaraz. Przystanął zdumiony i nagle z ócz jego trysnęły obfite łzy. Wspomnienia stanęły przed nim. Taką samą smukłą blondynką, o różanych policzkach była jego żona. Nie wiedział, czy to sen, czy jawa.
— Ojczulku, nie poznajesz mnie już, widzę! Czyżem się tak zmieniła? — zawołała rozpromieniona Klara.
Pan Sesemann podbiegł do córki i objąwszy ją, powiedział:
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.