— On... on się rozbił i... nie można go już naprawić! — wykrztusił z wielkim trudem, a kolana ugięły się pod nim, tak że omal nie padł na ziemię.
Babunia zbliżyła się do dziadka.
— Drogi panie, — spytała z politowaniem — czy ten chłopiec ma źle w głowie?
— O, nie, nie! — zapewnił. — On jest tylko tym wiatrem, który porwał wózek, i oczekuje teraz słusznej kary.
Babunia nie mogła uwierzyć, gdyż Pietrek nie wyglądał wcale na chłopca złośliwego, któryby miał niszczyć potrzebny sprzęt. Ale dla dziadka było to wyznanie jeno potwierdzeniem podejrzeń, zaraz po wypadku powziętych. Widział on zawistne spojrzenia Pietrka, miotane Klarze, oraz inne objawy gniewu na przybyszów. Domyślił się związku i wszystko to teraz opowiedział szczegółowo babuni. Gdy skończył, powiedziała żywo:
— Nie, nie, drogi panie, nie karzmy tego chłopca. Bądźmyż pobłażliwi. Oto przyjeżdżają z Frankfurtu cudzoziemcy i zabierają mu na całe tygodnie Heidi, jego jedyne i rzeczywiście wielkie dobro. On zaś jest bezsilny. Tak, tak, bądźmyż pobłażliwi, gniew go popchnął do głupiej zemsty, ale wszakże gniew nas wszystkich ogłupia.
Rzekłszy to, wróciła do drżącego jeszcze Pietrka.
Siadła na ławce pod jodłami, mówiąc łagodnie:
— Chodź tu do mnie, mój chłopcze, mam ci coś powiedzieć. Przestań drżeć i słuchaj uważnie. Zrzuciłeś wózek ze skały, by się rozbił. Jest to czyn zły, wiedziałeś o tem, jak również o karze, która cię czeka. Chcąc jej uniknąć, musiałeś czynić wysiłki zatajenia. Myli się jednak winowajca, że czyn swój zataić zdoła. Bóg widzi wszystko i kiedy ktoś chce zatajać grzech, budzi w nim sumienie, które ma w ręku mały, ostry kolec. Kolec ten kłuje nieustannie, tak, że winowajca nie ma chwili spokoju, bo ciągle myśli: Teraz wszystko wyjdzie
Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.