Przedstawia spad niewielki, ale przy tym spadzie
Rosną kozodrzewiny w przyjemnym nieładzie,
Od którego zdaleka w łanach ciemnéj łozy,
Przechowują się dzikie i kozły i kozy;
A jeżeli przezorne spostrzegą zdaleka
Życiogubném narzędziem zbrojnego człowieka,
Natychmiast uciekają błyskawicy lotem
W wyższe turnie, spłoszone przestrachu zawrotem,
A myśliywy zaledwie ujrzawszy oczyma,
Składa się, chce wystrzelić — ale ich już niéma.
Chowają się w najskrytsze sobie legowiska,
Gdzie każda skała ostra, prostopadła, ślizka;
Gdzie trudno myśliwemu dostąpić tam nogą,
Gdzie wszystko najsmutniejszą przeraża go trwogą!
Te kozy tak są szybkie i tak bystro-okie,
Że łatwo przeskakują przerwy skał głębokie;
A czasem się za rogi nad przepaść zwieszają,
I patrzą w koło siebie, gdzie rzucić się mają
Ażeby skoczyć na mchy i stanąć na nogi
I znowu skakać daléj — by ujść mogły trwogi.
O! tu każda istota rozsądna i tkliwa,
Przyznaje, że nie w miastach jest rozkosz prawdziwa,
Że zwodnicze pozory, jakiemi świat puszy,
Nie mogą zaspokoić i serca i duszy!
Bo natura niweczy wszelkie złe zachcenia,
A sprawiają to różne barwy i odcienia;
Różne światła, półcienie, i tak zwane tony,
Któremi bezprzestannie człowiek zachwycony,
Ubawia swoje oczy i westchnienia sieje,
A ona mu dopóty swoje czary leje:
Aż serce uzdrowiwszy z rozpustnych słabości,
Zaszczepia w nim prawdziwe ziarno szczęśliwości.