Nie mogąc się nadziwić, cudom Zakopany,
Spoczywamy pod krzyżem, co stoi drewniany
Na wychyłku skalistym, z kąd i myśl i oko
Tonąc w morzu uroków — wznosi nas wysoko,
A kościołek ciemniejąc wśród rozległéj włości,
Pociąga nas do siebie wdziękiem swéj skromności;
Który stojąc niedawno, zupełnie drewniany,
Zgrabną ręką mieszkańców jest wybudowany,
Gdzie niełatwo oderwać oka od ółtarza
Wyrobionego ręką wiejskiego rzeźbiarza:
Lekkość, zgrabność, myśl prosta, ale czysta, miła,
Owemu góralowi sławę zapewniła. —
Opuściwszy plebaniją, znów widzimy skały,
Co nad lasy ciemnemi, tak powybiegały:
Że przedstawiają nowe postacie w około,
Zatrzymując nam kroki, witają wesoło;
A nad niemi panuje granitowa ściana,
Z drogi, po lewéj ręce przyjemnie widziana
Ogromnego Gewontu, co jak starzec siwy,
Bogaty w rozmaite właściwe swe dziwy;
Którego Gubałówka mchem zielonym stroi
A na niéj u stóp jego mnóstwo roślin stoi
I kwiatów rozmaitych, od górali znanych,
Troskliwie w pośród lata na korzyść zbieranych. —
Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.
XX.