Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

Spojrzał na zegarek. Było już po drugiej. Zaspał, zmęczony przygodami nocy i długiem czuwaniem.
— Kto tam? — zapytał.
Z za drzwi rozległ się głos Hopkinsa.
— To ja! Ja, mister Schultz... Proszę mnie wpuścić.
Wazgird pośpiesznie narzucił na siebie piżamę i otworzył.
— Przyszedłem się dowiedzieć, co się z wami dzieje? — mówił Hopkins, wchodząc do numeru. — Nie byliście na lunche‘u, śniadaniu! Domyślam się, że to wskutek niezwykłej przygody, jaka miała miejsce w nocy. Ktoś usiłował wtargnąć do numeru miss Mary!
— Próbowano dokonać włamania — odrzekł Wazgird, wskazując Amerykaninowi na kanapę, aby tam zajął miejsce. — Lecz spłoszyłem włamywacza wystrzałami!
Właściwie, nie wiem czego szukano w pokoju mej siostrzenicy? — dodał, chcąc powstrzymać dalsze zapytania Amerykanina, poczem żartem dorzucił. — Właściwie powinni byli odwiedzić takiego miljonera jak pan, panie Hopkins.
Tantem trochę się zmięszał.
— Dziwna historja! — wyrzekł szybko. — Na trawniku widniały odciski kopyta...
Wazgird pobladł mimowolnie. Przed oczami zamajaczyły mu potworne, ohydne ślepia.
— Tak! — mruknął.
Ale Hopkins już zmienił temat i począł wyłuszczać to, z czem przybył.
Ponieważ nie przyszliście dzisiaj do śniadania, a w całym hotelu nie gadają o niczem innem, jak o waszej historji, myślę sobie, trzeba odwiedzić mojego przyjaciela, drogiego mister Schultza ze Lwowa... Przytem, Maud powiada do mnie... Idź zaproś ich na wspólną wycieczkę... Muszą trochę ochłonąć, otrząsnąć się z wrażenia.
Wazgird jeszcze nie rozumiał, ale Amerykanin bliżej tłomaczył.
— Pojedziemy wieczorkiem do Nizzy, w restauracji zjemy kolację a potem odwiedzimy pewien kabarecik... Bardzo tam wesoło! My was zapraszamy! No, cóż zgoda?
Hrabia spojrzał w pierwszej chwili zdziwiony, a później uśmiechnął się przyjaźnie. Niespodziewane zaproszenie Hopkinsa wypadało mu więcej, niźli na rękę. Tak był przedenerwowany wczorajszym wieczorem, że