panował nastrój beztroski. Hopkins sam pił sporo i namawiał Wazgirda do picia, a ten jakgdyby pragnąc się oszołomić wychylał kieliszek za kieliszkiem. W pewnym jednak momencie Marysieńka zauważyła, że siedzący obok niej hrabia zbladł i nad czemś się zamyślił.
— Co się panu stało? — zapytała cicho po polsku, bo oczywiście dotychczas wyłącznie w języku francuskim toczyła się rozmowa.
— Pani Marysieńko — odparł równie cicho, tak, że posłyszeć go nie mogli Amerykanie. — Nigdy nie zawodzą mnie przeczucia! Przeczuwam nieszczęście...
— Jakie? — badała zaniepokojona. — Przypomniał pan sobie tego potwora, który usiłował wtargnąć do pokoju? Ową straszliwą maszkarę? I mnie na samą myśl o tem dreszcz przenika, choć odpędzam ten obraz z całej mocy od siebie... Owe odciski kopyt zwierzęcych? Brr...
— Nie tylko... — wyszeptał. — Doznaję dziwnego niepokoju... Wydaje mi się, że za chwili nastąpi coś, czego bliżej nie umiem określić...
— Ale, co? Znajdujemy się w przepełnionej restauracyjnej sali — powiodła wzrokiem po rojnych stolikach — śród przyjaciół! Sam pan twierdził przecież, że ci Amerykanie to bardzo przyzwoici ludzie. Nowa chwilowo napaść nam nie grozi...
— Tak, lecz....
Kelner, który zmieniał talerze, przerwał dalsze słowa Wazgirda. Dopiero, gdy się oddalił Marysieńka zaniepokojona do najwyższego stopnia poczęła prosić:
— Widzi pan, że tu postokroć gorsze grożą nam niebezpieczeństwa, niźli w kraju! Wracajmy do Warszawy! Choć jutro!
Wazgird lekko kiwnął głową.
— Jestem tegoż zdania! Niefortunny miałem pomysł z tym wyjazdem zagranicę. Wracajmy! A w Polsce, szczególnie, o ile zechce pani zostać moją żoną, damy sobie radę...
Opuściła oczy i nie odrzekła nic, nie chcąc ani zobowiązywać się do niczego.[1] On tymczasem nie zwróciwszy na to uwagi, mówił dalej:
— Lecz do jutra może nastąpić bardzo wiele! Co? Nie mam pojęcia! Ale, jakiś głos wewnętrzny wciąż mi
- ↑ Błąd w druku; brakującą treść zdania uzupełniono na podstawie wydania w piśmie 5-ta Rano, nr 60, 1932 r.