Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

Wery well! Jedziemy! — zawołała prawie jednocześnie pani Carlson, jakby nie chcąc dać Wazgirdowi czasu do namysłu. — Przenieśmy się do „Złotej papugi!“ Bo, tu sztywno i nudno!
Wzrok jej ukradkiem wpijał się w twarz Wazgirda, ale ten nie myślał się sprzeciwiać. Na rękę nawet mu było spędzić tę noc nie w hotelu. Mniemał, że w ten sposób uniknie zasadzek i niebezpieczeństw, a jutro powróci do Warszawy.
— Skoro państwo tak namawiają — rzekł, mrugnąwszy Marysieńce. — Nie chcemy psuć ogólnej zabawy...
I jej główka nawiedzić musiała te same myśli, co i hrabiego, bo na dalszą wycieczkę zgodziła się bez oporu.
Znów znaleziono się w luksusowym samochodzie. Hopkins rzucił szoferowi przyciszonym głosem jakiś adres i po dłuższem kołowaniu po ciemnych ulicach Nizzy, auto przystanęło przed jakimś niepozornym domkiem na krańcach miasta. Domek był cichy i uśpiony i z zewnątrz sądząc, nie można było przypuszczać, że mieści się tam jakiś kabaret. To też, Marysieńka, pamiętając szumne zapowiedzi, wygłaszane niedawno o „Złotej papudze“ ze ździwieniem zapytała.
Tu? Hopkins nie odrzekł nic, wyskoczył tylko z auta, podbiegł do drzwi i zastukał w szczególny sposób.
— Gdzież on nas zawiózł — pomyślał Wazgird, niemniej zdziwiony, niźli Pohorecka.
Wydało mu się, że narwany Amerykanin prowadzi ich do jakiejś podejrzanej spelunki, których nie brak nigdzie dla żądnych wrażeń cudzoziemców. Niezbyt zachwycony perpektywą zabawy w podobnym lokalu, już zamierzał się cofnąć, gdy wtem rozwarły się drzwi a pani Carlson i Maud szybko wbiegły do wewnątrz, pociągając za sobą Marysieńkę.
Cofać się teraz już było zbyt późno.
— Trudno! — stwierdził w duchu. — Trzeba wejść! Ale Hopkins wie chyba dokąd prowadzi i w jego towarzystwie żadna przykrość nas nie spotka!
Tymczasem Amerykanin, stojąc na progu, niecierpliwie naglił.
— Prędzej, mister Schultz! Czemu pan marudzi! Damy pozostały same...