że sekundzie kelner, we fraku, ale w brudnej koszuli, nalewał im obstalowane przez Hopkinsa wino, odparł:
— Dobrze! Wypijemy dla przyzwoitości, jeszcze tę szklaneczkę szampana i opuścimy wstrętny lokal! Naprawdę, niewybredne mają gusta ci jankesi, aby się lubować w podobnych brzydotach!
Wypił szklaneczkę, ale Marysieńka nie umoczyła nawet ust. A gdy ukończył się taniec i ucichły tony hałaśliwej muzyki, już chciał powstać z miejsca i oświadczyć, że stanowczo powraca wraz z Pohorecką do domu, gdy wtem poczuł, że robi mu się słabo.
— Czyżby zaszkodził mi ten szampan? — przebiegło w jego głowie. — A może to skutki zdenerwowania?
Widoczną bladość Wazgirda spostrzegł i Hopkins.
— Cóż się stało, mister Schultzowi? — zawołał. — Siedzi taki zmieniony?
— Niedobrze mi! — wymówił z trudem. — Chciałbym wyjść na powietrze!
Marysieńka porwała się z krzesła.
— Pójdę z panem!
— Nie! — oświadczył Hopkins energicznie. — Pani pozostanie! Sam zaopiekuję się stryjaszkiem i wnet go przyprowadzę z powrotem, w jak najlepszem zdrowiu!
Słowa te zabrzmiały tak stanowczo, że nie śmiała dalej nalegać, tem bardziej, że z ust Maud padły słowa:
— Tak będzie najlepiej! Mój mąż zaopiekuje się biednym mister Schultzem! Przecież to chwilowe tylko niedomaganie!
Wazgird, chwiejąc się na nogach, podtrzymywany pod ramię przez Hopkinsa, opuścił salę. Czuł się obecnie słaby, jak małe dziecko i zupełnie nie pojmował, co się z nim działo.
Amerykanin wyprowadził go na korytarz i wskazał na jedne ze znajdujących się tam drzwi.
— O, tu jest gabinet! Zdaje się zajęty! Tam wejdziemy i położy się pan na otomanie!
Pchnął drzwi. Pokój w rzeczy samej był choć oświetlony lecz pusty.
Podprowadził Wazgirda do kanapy, a gdy ten padł na nią, wyrzekł:
— Opuszczę pana na kilka sekund! Przyniosę wody, wyszedł, rzucając na Wazgirda jakieś dziwne spojrzenie i zamykając drzwi na klucz za sobą.
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/107
Ta strona została skorygowana.