To przedstawiciel urzędu śledczego poczynał ją badać, jako pierwszą, którą zastano na miejscu zbrodni.
— Ja... żona... — ledwo wyszeptała.
— Dobra żona! — wtem zabrzmiał ostry wykrzyknik. — To ona zabiła męża!
Wzrok sędziego śledczego surowo spoczywał na młodej kobiecie.
— Więc, oskarżona Marja Pohorecka, stanowczo nie przyznaje się do winy?
— Panie sędzio!
— Fakty przemawiają same za siebie...
Bezradnie załamała ręce.
— Jestem posądzona o zabójstwo męża, dlatego tylko, że się znalazłam w tem przeklętem mieszkaniu? Ze pierwsza wykryłam zbrodnię?
— Prócz pani tam nikogo przedtem nie było!
— Ależ — poczęła się gorąco tłumaczyć — przysięgam, panie sędzio, że gdy weszłam do otwartego mieszkania, mój mąż już nie żył. Przed paru minutami został zamordowany.
— Przez kogo?
— Nie wiem... nie wiem!... Zbrodniarz zdążył już zbiec!.. Zresztą — nagle w jej głowie błysnęło wspomnienie — kiedy wchodziłam na schody, otarła się o mnie jakaś czarno ubrana, zawoalowana kobieta...
— Jak wyglądała?
— Bliżej określić nie potrafię! Nie zauważyłam rysów twarzy! Byłam tak zdenerwowana! Ona to może...
Sędzia uśmiechnął się lekko.
— Wszystko pięknie! Pani relację o tem, jak się miały fakty, słyszę nie po raz pierwszy i nie mogę, niestety, jej dać wiary... Może uwierzyłbym i w bajeczkę o otwartem mieszkaniu i w opowieść o tajemniczej nieznajomej, gdyby przeciw pani nie istniał pewien niezbity, a druzgocący dowód!
Marysieńka była coraz więcej zdumiona.
— Druzgocący dowód? — powtórzyła.
Sędzia śledczy, starszy, siwowłosy mężczyzna, otwo-