Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

— Dokąd ja wpadłam! Jaskinia zboczeńców? Ach, żeby ten Wazgird jaknajprędzej wrócił!
Znów zabrzmiały takty muzyki, Tym razem przytłumionego, lubieżnego tanga. Ściemniło się światło na sali. Zaczynał się, widocznie, następńy ńumer programu.
— Jaka ohyda! — przemknęło w jej myślach. — A ja z konieczności, to podziwiać muszę!
Raptem, na niewielką wolną przestrzeń pomiędzy stolikami, wypadła w podskokach kobieta. Młoda, świetnie zbudowana tancerka. O twarzy ładnej, lecz nacechowanej bezgranicznem wyuzdaniem.
Pohorecka ledwie stłumiła okrzyk oburzenia, kiedy spojrzała na nią.
Bo tancerka była całkowicie naga, a za cały strój jej służyły tylko srebrne pantofelki. Żadna przepaska ńie przesłaniała jędrnych piersi, żadna zasłona nie ukrywała bezwstydu tego wspaniałego ciała.
Jęła tańczyć, w takt zmysłowego tanga, powoli, wyzywająco, jakby pragnąc podniecić zmysły znajdujących się ńa sali.
Tu i owdzie ozwały się zduszone, pożądliwe szepty, a tuż za Pohorecką zabrzmiał cichy wykrzyknik pani Carlson.
— Beautiful! Świetnie.
Coraz szybciej migały śmigłe, niby utoczone nogi tańcerki, coraz lubieżniejsze stawały się jej ruchy a raptem ręce wyciągnęły się, jakby w oczekiwaniu...
W tejże chwili, znów wypadł mężczyzna. Tancerz. I on był całkowicie nagi, a tylko biodra otaczała mu srebrzysta opaska.
Co dalej się działo, dobrze nie wiedziała Marysieńka. Taniec stawał się coraz zawrotniejszy, tancerka niby uciekała, a tancerz uganiał się za nią... Nagle dopadł nagą kobietę, pochwycił w swe ramiona i począł osypywać gradem pocałunków... Coraz lubieżniejszych, coraz bardziej wyuzdanych... Wtem światło całkowicie zgasło a powiew niby rozpasanej orgji pobiegł dokoła.
— Wychodzę! — wyszeptała Pohorecka, z zaczerwienionemi policzkami ze wstydu, daremnie szukając drogi w zmroku.
Lecz z powrotem zabłysło światło. Tancerz spoczywał teraz, niby nieprzytomny na podłodze, a tancerka z