kanie nie nalegają na dalszy jej pobyt w przebrzydłej spelunce. — Można wejść? Zastukam.
Hopkins wyciągnął klucz z kieszeni.
— Sam otworzę! Bo żeby nikt nie niepokoił pani stryja, zamknąłem gabinet i klucz zabrałem przezornie ze sobą!
W innych okolicznościach słowa te powinny były się wydać dziwne Marysieńce. Wszak niedawno jeszcze oznajmił Hopkins, że ktoś ze służby pobiegł po proszki dla Wazgirda i ten sam do ich loży powrócił. Trudno zaś było wyjść bez klucza z zamkniętego pokoju. Obecnie jednak, tak była zaprzątnięta myślą wydostania się co rychlej z obrzydliwej knajpy, że puściła mimo uszu te podejrzane wyjaśnienie.
Rozwarły się drzwi i Pohorecka wbiegła do gabinetu. Był on jasno oświetlony a na otomanie, blady z zamkniętemu oczami spoczywał hrabia..
Wydawał się głęboko uśpiony.
— Proszę się obudzić! — wymówiła po polsku, zbliżając się do kanapy i pochwytując go za rękę. — Ja tu chwili nie pozostanę dłużej!
W tejże prawie sekundzie, puściła sztywną dłoń, tłumiąc okrzyk przerażenia. Ręka Wazgirda była bezwładna i zimna.
— Umarł! — wykrzyknęła z rozpaczą.
Do gabinetu zdążył już wejść i Hopkins i pani Carlson. Amerykanka nietylko starannie zamknęła drzwi za sobą, ale i zpowrotem przekręciła klucz w zamku.
— Co, umarł? — powtórzył Hopkins, z świetnie udanym przestrachem, również zbliżając się do otomany. — Niemożebne?
— Napewno, nie żyje! — Marysieńka siłą stłumiła łzy. — Śmierć musiała nastąpić nagle, kiedy my na sali...
Hopkins kiwał teraz, niby ze współczuciem, głową nachylał się nad leżącym i dotykał jego ręki.
— Niestety! — wymówił zbolałym głosem. Nie ulega najlżejszej wątpliwości! Nie żyje! Zapewne nagły atak srca!
Ale w Pohorecką, niby piorun uderzyła nagła myśl. W jej pamięci, z całą mocą, zarysowały się słowa Wazgirda, wypowiedziane, niedawno tam w restauracji:
— Pani Marysieńko! Jeśli kiedy cokolwiek złego
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/112
Ta strona została skorygowana.